Na początku marca miałem okazję porozmawiać/popisać z Andrzejem z Wrocławia, o którym można powiedzieć, że „został wrobiony w polisę”.
Historia, którą chcę przytoczyć zaczyna się w 2007 roku. Wtedy wraz z małżonką starał się o kredyt na zakup mieszkania.
Poniżej opis i kilka cytatów (kursywą) z naszej korespondencji.
Dwa lata po ślubie zdecydowaliśmy się z żoną na zakup własnego M. Oboje mieliśmy pracę, ja nawet nieźle zarabiałem. Ale wiadomo jak to jest – nie byliśmy w stanie wyłożyć całej kwoty, więc oczywiste było to, że potrzebujemy kredytu. Z racji tego, że kwestie bankowe nigdy nie były w sferze naszych zainteresowań, a obowiązki zawodowe nie pozwalały nam zagłębiać się w temat korzystnych ofert kredytowych, udaliśmy się do firmy, profesjonalnie zajmującej się doradztwem kredytowym.
Doradca, miły, elegancki, elokwentny człowiek, wzbudził nasze zaufanie. Mówił do nas jak do normalnych, zwykłych ludzi, którzy w kwestiach finansowych mają tylko podstawową wiedzę. Przedstawił nam kilka interesujących ofert. Jedna z nich spodobała nam się szczególnie bo jej oprocentowanie było korzystniejsze od pozostałych. Kiedy po konsultacji z żoną zdecydowaliśmy się na idealną dla nas ofertę, doradca zaproponował nam jeszcze jedno „korzystne” rozwiązanie. „Polisa inwestycyjna, która pomnoży włożony w nią kapitał. Po kilku latach będzie można spłacić tym co zarobiła polisa raty kredytu hipotecznego.”.
Andrzej wraz z małżonką nie zastanawiając się długo przystali na propozycję doradcy.
Początkowo wszystko układało się idealnie. Dostali kredyt, kupili mieszkanie, zaczęli urządzać kolejne pomieszczenia i… opłacać składki polisy, która „po kilku latach sama będzie spłacała raty kredytu”.
W 2010 roku żona zaszła w ciążę z naszym pierwszym dzieckiem i zdecydowała się już nie wracać do zawodu i poświęć się wychowaniu córki.
Budżet domowy skurczył się – trzy osoby, jedna pensja, raty kredytu i składki wpłacane na polisę. Zdecydowaliśmy, że musimy zacisnąć pasa i szukać oszczędności. Postanowiliśmy, że nie będziemy już wpłacać więcej na naszą polisę, bo przez te prawie 5 lat uzbierała się tam całkiem niezła pięciocyfrowa sumka, która znacznie ułatwi nam życie. Nie zapewniła nam wprawdzie obiecanego zysku, no ale kryzys, itp…
I w tym momencie zdarzyło się coś niemiłego.
Przy próbie rozwiązania polisy, okazało się, że z wpłaconych 70 tysięcy złotych, można odzyskać jedynie nieco ponad 8 tyś.
Resztę środków pochłania tzw. opłata likwidacyjna.
Dołożony do kredytu produkt w postaci polisy inwestycyjnej w swojej umowie zawierał tak niekorzystne zapisy, że nie dość, że przez opłaty administracyjne nie było w ogóle możliwości, żeby taka polisa na siebie zarobiła (poza okresem dużej prosperity giełdowej), to wcześniejsze wyjście z niej skutkuje stratą większości zgromadzonego kapitału.
Próby kontaktu z doradcą, który zaoferował polisę, nie przyniosły skutku. Doradca nie pracował już w firmie, a jego byli przełożeni od wszystkiego umywali ręce – „to przecież powszechny produkt, sami się Państwo na niego zdecydowali”.
Zostaliśmy po prostu oszukani, wrobieni w polisę, na której dużą prowizję zainkasował agent i jego firma – tak Andrzej podsumował swoją sytuację.
Poszukaliśmy podobnych spraw w Internecie i to co tam wyczytaliśmy wprawiło nas w osłupienie. Setki, jak nie tysiące wpisów od osób, których dotknęła podoba sytuacja. Były tam nawet wpisy dotyczące naszego doradcy z Wrocławia. Z imienia i nazwiska.
Po tych doświadczeniach, jako środek obronny, pozostał tylko pozew cywilny.
Toczył się z dość zmiennym szczęściem, jednak w końcu został wygrany.
Pozostało też przekonanie Andrzeja, żeby powinien ostrzegać wszystkich wokoło o grandzie polisolokat, co zaowocowało naszym konktaktem.
I ostatni cytat: „Cała ta sytuacja nauczyła nas, że trzeba dokładnie czytać umowy, analizować je najlepiej z prawnikiem i nie dać się zwieść pięknym perspektywom zarobienia pieniędzy. Prawda jest taka, że w tej sytuacji zarobił tylko doradca. Na tej polisie zarobił nawet więcej niż na naszym kredycie”.
Na koniec jeszcze orzeczenie Sądu Apelacyjnego w Warszawie – wyrok z dnia 26 czerwca 2012 r. (sygn. akt VI ACa 87/12), po rozpoznaniu apelacji od wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie – Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów z dnia 7 listopada 2011 r. (sygn. akt XVII AmC 1704/09), uznał za niedozwolone i zakazał stosowania przez AEGON Towarzystwo Ubezpieczeń na Życie S.A. w obrocie z konsumentami postanowienia wzorca umowy o następującej treści:
„Opłata likwidacyjna jest pobierana w wysokości wskazanej w tabeli poniższej: Rok Polisowy, w którym jest pobierana Wysokość opłaty likwidacyjnej opłata likwidacyjna od środków stanowiąca procent środków wypłacanych z wypłacanych z Subkonta Składek Regularnych z Subkonta Składek Regularnych
1 99%
2 99%
3 80%
4 70%
5 60%
6 50%
7 40%
8 30%
9 20%
10 10%”.
Postanowienie to o ww. treści w dniu 16 października 2012 r. zostało wpisane do rejestru klauzul abuzywnych pod nr 3834 – http://decyzje.uokik.gov.pl/nd_wz_um.nsf/0/80460FF22A74251AC1257BFD00435C17?OpenDocument :
„Opłata likwidacyjna jest pobierana w wysokości wskazanej w tabeli poniższej:
Rok Polisowy, w którym jest pobierana opłata likwidacyjna od środków wypłacanych z Subkonta Składek Regularnych”
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
Wysokość opłaty likwidacyjnej stanowiąca procent środków wypłacanych z Subkonta Składek Regularnych:
99%
99%
80%
70%
60%
50%
40%
30%
20%
10%
Sąd bezwzględny w sprawie polisolokat. „To są umowy oszukańcze”
http://gospodarka.dziennik.pl/finanse/artykuly/495331,przelomowy-wyrok-w-sprawie-polisolokat-sad-oszukancze.html